Skrzypce, flety, fugi Jana Sebastiana, chór i orkiestra, uwertury i wariacje – wszystkie one żyją i grają w wielkim oratorium poetyckim, najczystszego i najwierniejszego swej Muzie poety, Konstantego Ildefonsa. Kochał muzykę; żył z nią na co dzień. W jego pracowni wisiały instrumenty muzyczne, skrzypce i gitara. W jego słowniku poetyckim integralną częścią była terminologia muzyczna. A na swoim z prostych desek zbitym, cudopłodnym stole wydawał na świat swe genialne dzieci, dary poezji i dary muzyki. Był w gronie poetów czymś więcej niż oni, był poetą-kompozytorem w jednej osobie. Ileśmy wspólnie wysłuchali muzyki, ile razem przegadaliśmy o muzyce! Wypytywał mnie o nią – łaknący i spragniony, chciał się nawet uczyć harmonii i kontrapunktu. Sam grał na skrzypcach. Przy swoim absolutnym poczuciu humoru pisywał cudownie pogodne listy. Gdy pewnego razu dowiedział się, że wespół z mymi dwoma przyjaciółmi, Tadeuszem Bairdem i Kazimierzem Serockim, założyliśmy kompozytorską „Grupę 49”, jeden z listów do mnie tak zakończył: „Twój Konstanty, członek honoris causa Grupy 49. P.S. Czy mógłbym otrzymać patent stwierdzający, że istotnie jestem honorowym członkiem Grupy 49?” A na odwrocie wypisał własnoręcznie dużymi nutami temat z fugi Bacha... (J. Krenz) |
|