Zadziwiające to dzieło. Wprowadza nas ono w odległy świat wsi galicyjskiej, w epoce chylącej się do upadku gospodarki folwarcznopańszczyźnianej, w pierwszej połowie XIX wieku. Szlachcic przestał już być jedynym panem i zwierzchnikiem swych poddanych, ale chłop nadal odrabiał pańszczyznę i świadczył daniny; prócz tego obciążony został ciężarami na rzecz państwa. W takich warunkach powstawał Katechizm Słotwińskiego, książka postulująca takie ideały, jak otoczenie poddanych patriarchalną opieką, ale jednocześnie traktowanie ich ściśle według przepisów prawa. Autor z pewnością nie sądził, że za takie poglądy może mu cokolwiek grozić. Mylił się jednak. Kiedy nieudałe powstanie 1846 roku przerodziło się w krwawą rabację, chłopi napadli i na jego dwór, majątek zrabowali, dziedzica pobili, a śmiertelny cios zadał mu jego własny leśnik... Słotwiński mylił się też sądząc, iż „poddaństwo jest na całym świecie” i padł ofiarą przekonania, że patriarchalny ziemianin i posłuszny poddany tworzyć mogą razem, na podstawie tradycji polskiej i austriackiego prawa, ustrój dobry, bezpieczny i trwały.
|
|